21.03.2021

Rytuały i nawyki

Zacznę może od wyznania: cały nurt self-care sprawia, że czasami czuję się gorzej, bo mam wrażenie, że to kolejna rzecz, której nie ogarniam, a przecież powinnam, dla własnego dobra. Wiecie, ten tok myślenia, że skoro robienie x fantastycznie wpływa na ciało i duszę, to ja, skoro nie robię x, straszliwie swojemu ciału i duszy szkodzę.

W wersji „idealnej” wygląda to tak: pobudka o świcie, medytacja, wrzątek z kurkumą, joga, szczotkowanie ciała, masaże olejami, kreatywne pisanie, praca i wyciszenie (z dala od ekranów!) wieczorem, sen przed 22. W wersji mojej nie wygląda to tak wcale, ale nie poddaję się.

Od kilku lat jem na śniadanie owsiankę. Że nudno? Czy ja wiem? Co znowu jest bardziej pasjonującego w kanapkach z serem albo jajecznicy? Moje owsianki są codziennie inne – z owocami, orzechami, ziarnami, pastami, zazwyczaj słodkie, czasami wytrawne. Generalnie – od kilku lat jem to samo na śniadanie, dzięki czemu od kilku lat w ogóle nie myślę o tym, co zjem na śniadanie, ani co kupić na śniadanie. To jest uwalniająca od myślenia rutyna. Rytuałem jest to, że zawsze je szykuję i jem razem z rodziną.

Podobnie jest z obiadem. Mój obiad w większość dni tygodnia to kasza z czymś. To „coś” jest warzywami, strączkami, kiszonkami, serami, jajkiem, sporadycznie rybą, olejami, pestkami. I znów – jem niby codziennie to samo, ale codziennie jest to lekko inne, bo inne są dodatki. Zawsze mam w domu niepaloną kaszę gryczaną z kaszarni (którą kupuję w tym samym miejscu od ośmiu lat) i nigdy nie mam problemu co zjem na obiad. Nie zawsze jest to porywające danie, ale zawsze jest sycące i zdrowe. 

Popijam wrzątek przez cały dzień. Jest to nawyk, który kultywuję od prawie 10 lat. Zaczęłam intuicyjnie – po prostu nie lubię zimnych napojów, a nie chciałam pić dużych ilości kawy i herbaty, a po latach dowiedziałam się, że wrzątek to lek na całe zło, polecany przez ajurwedę i medycynę chińską. Polecam.

Dostałam niedawno książkę „Codzienne rytuały. Jak pracują wielkie umysły” – zbiór krótkich notek o wielkich umysłach tego świata, pisarzach, poetach, kompozytorach, reżyserach, artystach, skupiające się na tym, jakie mieli rytuały i zwyczaje konieczne, by móc skupić się na pracy. Choć moim zdaniem, pasowałoby napisać w niektórych przypadkach: natręctwa. Lektura ciekawa, pokazująca, że większości najbardziej pomagały amfetamina, alkohol i traktowanie najbliższych jak służby, sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad moimi rytuałami, czy może raczej codziennymi przyzwyczajeniami. Dlaczego nie rytuałami? Bo moim zdaniem słowo rytuał jest obecnie bardzo nadużywane. Rytuał to nie jest tylko codzienna, czy regularnie powtarzana czynność, to czynność o szczególnym znaczeniu – jak kibicowanie ukochanemu klubowi, zakładanie szczęśliwych majtek na egzamin, albo fala w wojsku. Jeżeli palisz jednego papierosa w nagrodę za ukończenie większego etapu pracy, to jest to rytuał, jeżeli po prostu palisz, to jest to nawyk, a w tym wypadku nałóg. Czy to, że piję codziennie wrzątek jest rytuałem? Nie, jest nawykiem. Czy to, że codziennie rano wypijam kawę z mężem i jest to nasz czas, jest rytuałem? Tak, bo ma dla nas wyjątkowe znaczenie. To, czy coś jest rytuałem, czy nawykiem zależy moim zdaniem od tego, jaką wagę przykładamy do czynności.

I rytuały, i nawyki są w moim życiu ważne. Powiem więcej – codzienna rutyna sprzyja zachowaniu energii i równowagi. Mam wrażenie, że robienie pewnych rzeczy automatycznie, poprzez wyrobienie sobie nawyków, zwalnia w moim mózgu wiele przestrzeni na kreatywność. Zarządzanie energią życiową to bardzo ważna umiejętność i dotyczyczy nie tylko pozyskiwania energii z pożywienia, ale nie marnowania jej poprzez nieodpowiedni styl życia. Ja, po latach rozrzucania swojej energii na prawo i lewo – w bardzo wymagającej pracy, tysiącu dodatkowych projektów, imprezach, a potem zajmowaniu się domem i dzieckiem, doszłam do tego (starość nadciąga!), że kluczem jest upraszczanie. Im mniej zakładek otwartych równocześnie w komputerze, dodatkowych zajęć, skakania z tematu na temat i z czynności na czynność, tym mniej marnowania energii, dzięki czemu więcej zostaje jej na rzeczy dla mnie istotne.  

Wielozadaniowość to wielkie kłamstwo. Rutyna to podstawa spokoju.

Mam taki śmieszny nawyk, perfumowanie się „do pracy”. Nie ma znaczenia, że do pracy nie wychodzę od lat. Jeżeli mam pisać, punktem startowym wejścia w tryb “praca” jest spryskanie nadgarstków ulubionymi perfumami i sztachnięcie się tym zapachem. Jak pies Pawłowa. Od razu czuję, że jestem w robocie. 

Moim codziennym rytuałem jest picie jednej kawy. Koło 10, po śniadaniu, na spokojnie. Czasem siadamy sobie razem z Wojtkiem i rozmawiamy, czasami piję ją w samotności i ciszy. Ta jedna kawa dziennie jest dla mnie tak ważna, że kiedyś, w czasach drałowania po parkach z dzieckiem w wózku, gdy pani w kawiarni zrobiła mi paskudną kawę ze złym mlekiem, wróciłam i ze łzami w oczach wytłumaczyłam jej, że ja piję tylko jedną kawę dziennie więc ona naprawdę musi być idealna. 

Natalia Sosin-Krosnowska Fot. Monika Lenarczyk dla Ladnebebe

Dresy. Nosiłam je, zanim to było modne. Bo wiecie, ja żyłam niczym w lockdownie już jakieś dwa lata przed wszystkimi. Taki urok wolnego zawodu łączonego z macierzyństwem. Nie spotykasz się ze znajomymi, bo nie mają czasu gdy ty masz czas, za to znasz z imienia wszystkie psy w okolicy. Przebierasz się rano z piżamy w dres, masz dres po domu i dres wyjściowy, zazwyczaj nie wiesz, jaki jest dzień tygodnia, a wyjście do sklepu to atrakcja i jeden z głównych punktów dnia. 

Rano, po przebudzeniu, zawsze leżę chwilę w łóżku i rozmyślam. Najlepsze pomysły przychodzą do mnie we śnie, pod prysznicem i właśnie wtedy, rano, kiedy dzień jeszcze na dobre się nie zaczął, a mój mózg nie zdążył się zająć bieżącymi zadaniami i doniesieniami ze świata zewnętrznego. Nie potrafię zerwać się rano na medytację i jogę. Wiem, że według wielu szkół jest to absolutnie konieczne, ale to kompletnie nie dla mnie. Nigdy nie ćwiczyłam rano, zawsze po tym źle się czuję przez resztę dnia, w ogóle nie należę do tych osób, którym aktywność czy sport z rana dają energetycznego “kopa”. Rano jest czas na powolny rozruch. Nienawidzę się od rana spieszyć. Serio, samo myślenie o tym, że moje dziecko niebawem będzie w wieku szkolnym powoduje u mnie ból brzucha.

Wieczorem przypominam sobie cały dzień, krok po kroku, każdą czynność. To pomaga w takie dni, kiedy mam wrażenie, że kompletnie nic nie zrobiłam, uświadomić sobie, że w rzeczywistości zrobiłam bardzo dużo, tyle że innych rzeczy niż planowałam. Myślę też o tym, za co jestem wdzięczna.

Poza tym, nie katuję się, nie trzymam postanowień, nie ćwiczę regularnie, staram się chodzić na spacery, pozwalam sobie na spanie w środku dnia. Jeżeli zabraknie mi sił, staram się być dla siebie łagodna i nie robić dojazdu, że miałam zrobić to i to, i to, a tu nic nie wyszło. Życie jest wystarczająco chaotyczne i trudne, nie ma sensu samemu sobie jeszcze dokładać. 

Subskrybuj
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Martyna
Martyna
11 miesięcy temu

Mam identycznie ze wstawaniem rano. Mąż zawsze się zrywa pierwszy, a ja zanim wstanę 'moszcze’ się jeszcze z 10 min. ???? Jak wstanę od razu po przebudzeniu, jestem nieprzytomna. ????

Joanna
Joanna
2 lat temu

Do codziennej obecnie idealnej rutyny dodałabym jeszcze płukanie ust olejem i jogę twarzy 😀

Joanna
Joanna
2 lat temu

To pewnie dlatego wszystkie sukienki Smerfetki był takie same – nie głowiła się nad tym, w co się ubrać 😉