W sumie niewiele – umywalka, blat, kran, szafka, dlaczego więc ta niewielka w gruncie rzeczy i prosta zmiana trwała prawie osiem miesięcy? Tak to jest, jak się ma wizję i szuka… i czeka na pojawienie się w odmętach internetu tej idealnej rzeczy vintage. Czasami najtrudniejsze w tym procesie jest właśnie czekanie.
Duża, na nodze, bez żadnego blatu, ani nawet kawałeczka szafki, jedynie mini półka obok w sam raz na kubek, szczoteczki i mydło. No denerwowała mnie za każdym razem jak wchodziłam do tej łazienki. Nasza stara umywalka. Cała reszta była nawet ok, płytki wprawdzie w trzech wzorach, każdym z innej, ale za to hiszpańskiej parafii. Mają bardzo fajną historię – otóż dawno, dawno temu w latach 90. XX wieku, szef mojej mamy, bardzo elegancki, dobrze sytuowany i były w świecie człowiek, kolekcjoner sztuki, urządzał łazienki w swoim domu. Łazienki były trzy, do każdej zamówił piękne hiszpańskie i portugalskie płytki, w tej samej biało-niebieskiej kolorystyce, ale różnych wzorach. Pozostałych po remoncie nadwyżek nie planował jak każdy trzymać w piwnicy, bo może jak coś pęknie to się podmieni, tylko oddał. Tym sposobem, w naszej łazience są trzy łazienki i uważam, że wyszło to super. Moja mama wspięła się na wyżyny planowania i dopasowywania, gdyby fliziarz nie postanowił jeszcze zrobić wzorku nad wanną to w ogóle byłoby idealnie, ale nie można mieć wszystkiego.
Co dalej? Lustro w złoconej ramie, które uwielbiam i wanna, której nie uwielbiam, bo ja w ogóle lubię kąpieli, moczenie się w wodzie to dla mnie żaden relaks, ale to akurat dało się szybko i bezboleśnie załatwić – prysznic na ścianę, zasłonka i jakoś jest. To wszystko było więcej niż ładne i bardzo dobrze rozwiązane. No ale ta umywalka.
Łazienka 3 w 1 (Fot. Natalia Sosin-Krosnowska)
I tym sposobem dochodzę do największej zmiany, żeby nie powiedzieć wręcz METAMORFOZY, czyli nowej umywalki, od której zaczęła się zmiana całego wnętrza. Kupiłam ją, bo bardzo lubię umywalki nablatowe i podoba mi się kulista forma. Potem wszystko zaczęło iść jak z płatka. Początkowo chciałam ustawić umywalkę wprost na komodzie, aż pewnego dnia znalazłam na Allegro ją.
Vintage szafka marzenie (Fot Natalia Sosin-Krosnowska)
Szafkę tak piękną, że musiałam stoczyć walkę, żeby ją w ogóle do łazienki wstawiać, a nie na salony. O wierceniu w blacie nie było mowy, bo blat jest z marmuru. Mamy wprawdzie w okolicy kamieniarzy od nagrobków, ale bez przesady, nawet ja nie jestem na tyle zwariowana, żeby pruć tak piękną szafkę i stare marmury, tylko po to, żeby zmieścił się w niej syfon od umywalki. No więc blat. W łazience z załomem, kominem, koniecznością zostawienia dostępu do piecyka gazowego i wentylacji, oraz bez jednego kąta prostego. No dobra.
Wtedy wykonałam telefon do przyjaciela, a dokładnie męża kuzynki, który jest stolarzem-artystą, zajmującym się renowacją zabytkowej stolarki w krakowskich kamienicach i w drewnianych kościołach w różnych miejscach w Polsce. Tak, wiem, taki szwagier to prawdziwy skarb. Adam korzystając z mojego rysunku technicznego przyciął na wymiar piękny, wielki, dębowy blat i dopasował do naszych krzywych ścian, a ja pracowicie zaolejowałam.
Potem już tylko trzeba było kupić nogę pod blat, pasującą do jakże standardowej wysokości szafki – 83 cm – uprosić okolicznego stolarza, żeby przyjechał wyciąć dwie dziury w blacie, podłączyć umywalkę i złoty (a skromny) kran, który kupiłam na dziale zlewozmywaków kuchennych. Koniec. Tym sposobem mam nową łazienkę bez robienia nowej łazienki, nie wydałam milionów monet, wilk syty i planeta minimalnie bardziej cała.
Wiecie co jest najtrudniejsze w przeprowadzce po latach do domu rodzinnego? Remonty. Każdy pomysł na zmiany spotyka się z wewnętrznym (a czasami i zewnętrznym) „ale po co? Od lat tak jest, zrobiliśmy to raptem w 1992, nadal działa, i dlaczego by to zmieniać dla własnego kaprysu”? Szczególnie jak człowiek ma ekologiczne nastawienie do świata i swojego bytowania na nim, to wiecie, głupio tak po prostu skuć kafelki i wywalić wannę, mimo że może chciałabyś inne, a w ogóle to wolisz prysznic. Umówmy się, najbardziej ekologiczne jest zaniechanie, nienapędzanie popytu, niekupowanie ciągle nowych rzeczy. W tym procesie zamieszkiwania starego na nowo najważniejszy jest proces adaptacji. Czasami się okazuje, że w pierwszym odruchu chcesz pozmieniać wszystko, tylko po to, żeby zrobić po swojemu, a po miesiącu już w ogóle ci nie przeszkadza i nie zauważasz. A czasami jest tak, że co spojrzysz na coś, to myślisz „no ja ???? no nie mogę” – i wtedy wiesz, że to jednak zmienić trzeba koniecznie. Dużo się mówi teraz o odpuszczaniu sobie, moim zdaniem dobrze też czasem odpuścić domowi – i sobie – robienie wszystkiego na już i na zaraz, bo z czasem może się okazać, że wcale aż tak nam nie było to potrzebne.